piątek, 28 lipca 2017

[89] Szlakiem portugalskich plaż - Algarve


Region Algarve to bardzo turystyczna część Portugalii. Znana z przepięknych plaż z białym piaskiem i licznymi klifami, będącymi jednocześnie rajem dla surferów. Kiedy widzicie reklamy linii lotniczych oferujących tanie loty do Portugalii, w 95% przypadków rajskie krajobrazy na towarzyszących im zdjęciach to właśnie Algarve.

Jako, że początkiem czerwca mieli odwiedzić nas polscy znajomi, uznałyśmy, że to dobry czas, żeby wypożyczyć samochód i wybrać się na południe kraju. Przyznam, że nigdy nie byłam specjalną fanką plaż; zdecydowanie wolałam góry niż leżenie plackiem na piasku. Jednak od kiedy zamieszkałam w Portugalii, moje poglądy nieco się zmieniły. Przestałam postrzegać plażowanie jako nudną czynność, wiążącą się zawsze ze spalonymi później plecami. Może dlatego, że w gronie współlokatorów traktowaliśmy wspólne wypady nad ocean jak małe święto; począwszy od szukania dogodnego dla wszystkich terminu, poprzez wczesną pobudkę, by około 9-10 rano móc wyjść z domu. Zwykle braliśmy ze sobą mały głośnik na bluetooth, zapas kanapek, karty i zimne piwo. Nigdy nie było nudno! Dlatego też wyjazdu do Algarve wyczekiwałam jak pierwszego w sezonie śniegu.

Na południe postanowiliśmy pojechać autostradą, natomiast wrócić do Lizbony chcieliśmy drogą wzdłuż wybrzeża; trochę dłuższą i bardziej krętą, jednak okraszoną pięknymi widokami. Wcześniej dostaliśmy od współlokatorki kartkę z wypisanymi najpiękniejszymi (i dzięki temu najbardziej znanymi) plażami i ogólnie miejscami wartymi odwiedzenia. Podkreśliła jednak, że na niej największe wrażenie zrobiły miejsca, które nie były opisane w żadnym przewodniku. A ja dokładnie na coś takiego liczyłam!

Autostradą dojechaliśmy do Albufeiry – jednego z bardziej znanych miast w Algarve. Choć sama nie wiem, czy słusznie; jest to po prostu miasto na wskroś turystyczne. Tłoczne plaże, bary z kolorowymi drinkami i tłumy ludzi. Nie tego szukaliśmy – zrobiliśmy tam tylko szybkie zakupy spożywcze i odbiliśmy na zachód, w stronę Lagos. Po drodze zatrzymaliśmy się na plaży Benagil. Maleńka, schowana między klifami przestrzeń, popularna dzięki znajdującej się w pobliżu lagunie, na którą da się dopłynąć motorówką. Niestety, taka przyjemność kosztuje całkiem niemało, więc ograniczyliśmy się do wspinaczki po okolicznych skałach.




Szybko okazało się, że faktycznie – to nie te najpopularniejsze miejsca zachwyciły nas najbardziej. Pierwszego dnia kierowaliśmy się w stronę Sagres, w związku z czym mieliśmy okazję zatrzymać się po drodze na polecanych przez wszystkich plażach, takich jak Praia da Dona Ana czy Praia do Camilo. Choć zrobiły na nas dobre wrażenie, najpiękniejsze widoki były jeszcze przed nami!




Kilkanaście kilometrów na zachód od Lagos zaczynają się niesamowite klify. Linia brzegowa jest mocno postrzępiona; wygląda to dosłownie, jakby dorwał się do niej szalony czterolatek z nożyczkami. Jako, że planowaliśmy spać w samochodzie, uznaliśmy, że okolica jest wystarczająco przyjemna, by to gdzieś tam szukać przyjemnego, dzikiego miejsca na nocleg. Padło na klify w okolicach fortecy w Sagres; schowaliśmy się za krzakami, kilka metrów od urwiska. I możecie mi wierzyć lub nie, ale tylu gwiazd na raz nie widziałam nad sobą już dawno.


dwa powyższe zdjęcia są na pierwszy rzut oka prawie takie same, jednak...
zwróćcie uwagę na dwa ptaki na klifie na drugim zdjęciu. Moją uwagę przykuły całkowicie!
Następnego dnia pojechaliśmy na Cabo de São Vicente – przylądka zwanego też rogiem Europy.


Z Przylądka św. Wincentego zaczęliśmy kierować się na północ. I to właśnie w drodze powrotnej natrafiliśmy – całkowicie przypadkiem! – na miejsce, które zrobiło na mnie największe wrażenie podczas całego wyjazdu. Otóż dojeżdżaliśmy powoli do miejscowości zwanej Bordeira, kiedy zobaczyliśmy wąską drogę skręcającą w lewo.

- Ciekawe co tam jest – rzucił ktoś w przestrzeń.

- A która godzina? – odpowiedział ktoś inny. – Bo w sumie chyba mamy dużo czasu, może skręcimy i zobaczymy?

Tak też zrobiliśmy. Zostawiliśmy samochód na niewielkim, piaskowym parkingu i ruszyliśmy na rekonesans. Najpierw, za wysokimi trawami, znaleźliśmy całkiem szeroką, choć bardzo płytką rzekę. Za nią natomiast rozciągały się ogromne, białe wydmy. Bez większego namysłu postanowiliśmy przekroczyć rzekę w bród; ta natomiast okazała się nie dość, że bardzo ciepła, to całkowicie słona. Wydmy natomiast uruchomiły w nas takie pokłady entuzjazmu, że pozazdrościłyby nam przedszkolaki! Robiliśmy konkursy kto szybciej wbiegnie na górę, a potem kto szybciej zbiegnie w dół, bez rozłożenia się po drodze w piasku.


Agata i Piotrek - modele pierwsza klasa!


Z kolei za wydmami… Istny raj! Niewielka, prawie pusta (nie licząc kilkorga osób z psami) plaża. Duże fale, błękitna woda, czysty piasek i zielone klify dookoła. Nic dziwnego, że nie zastaliśmy tam tłumów – z parkingu do brzegu trzeba było pokonać kawałek drogi. Najpewniej nie była to zbyt ciekawa alternatywa dla turystów, którzy przyjechali do Algarve odpocząć i poleniuchować. Nie narzekaliśmy na to zresztą ani trochę – cała ta wielka, zapierająca dech w piersiach przestrzeń była wyłącznie dla nas!




Algarve to w dużej mierze małe, senne miasteczka, ożywające tylko w sezonie turystycznym. Wspominałam niejednokrotnie, że zdecydowanie nie jestem fanką takich miejsc, w związku z czym nie mam zbytniej ochoty o nich pisać. Jeśli jednak szukacie zacisznego miejsca na wakacje z przyjemnymi campingami i pięknymi widokami, polecam poczytać o Sines, Porto Covo, Aljezur (surferska mekka) czy właśnie Sagres.



A może ktoś z Was zna jeszcze jakieś godne polecenia miejsca w Algarve? :)