środa, 23 listopada 2016

[77] Kochany Mikołaju, w tym roku na święta chcę...

Jest listopad, a ja powoli ulegam magii świąt, których jeszcze nie ma. Żeby chociaż pogoda za oknem była paskudna i zimna, a co za tym idzie – totalnie sprzyjająca temu, żeby obwinąć się kocem, zrobić sobie pięciolitrowy dzban herby z cytrą i napisać o tym, o czym chcę napisać. Ale nie – piętnaście stopni, słońce i inżynierka nieustannie wisząca nad głową. Specjalnie dla niej nic nie planowałam na dzisiejsze przedpołudnie! Usiądę i będę cię pisać – myślałam naiwnie. Jak widać, zbyt naiwnie.

Do rzeczy. Idą święta. Są jeszcze daleko, ale to ich stara sztuczka – daleko, daleko, a nagle nazajutrz wigilia. A wigilia to, oprócz pysznego jedzenia, PREZENTY. Zresztą, po drodze są jeszcze przecież Mikołajki, a Mikołajki to PREZENTY. A prezenty, choć są bardzo miłe, bywają też bardzo problematyczne. Istnieje co prawda niesformalizowana pula tzw. prezentów dla każdego, zawierająca uniwersalne utensylia, które nadają się przeważnie do podarowania… każdemu. Nie mówię, że są one złe – często są super! Ale jednak zawsze spersonalizowany prezent ma większą moc niż uniwersalny kubek ze sklepu Wszystko za 4,50 zł.

Wobec tego pomyślałam, że skrobnę słów kilka o fajnych prezentach, które na pewno sprawią wiele radości każdemu podróżnikowi. Podkreślam, że nie wszystkie są super przydatne i wybitnie praktyczne. Są też takie, które są po prostu miłe i/lub ładne – czyli dokładnie takie, jakie powinny być prezenty! Ale raczej wszystkie mieszczą się w rozsądnych granicach jeśli chodzi o kwoty, więc myślę, że każdy z powodzeniem będzie mógł sobie pozwolić na takie wydatki, by sprawić radość przyjaciołom. 
(mogłabym się oczywiście rozkręcić o porządne treki, wypasione śpiwory czy świetne namioty, ale po pierwsze - nie testowałam żadnego z nich, a polecam rzeczy niesprawdzonych nie będę, poza tym zwykle są to wydatki rzędu trzycyfrowych liczb, a przecież co chwilę pieję o tym, że póki co chcę podróżować jak biedak)


KSIĄŻKA

Może Twoi podróżujący znajomi wcale nie są molami książkowymi. Jeśli tak jest – możesz opuścić ten akapit. Ale jeżeli lubią czytać, dobra książka na pewno ich ucieszy. A już na pewno taka, która będzie dopasowana do ich zainteresowań.

Ja się do tych osób zaliczam, dlatego szalenie doceniam każdy książkowy prezent. W tym roku dostałam ich wyjątkowo wiele – każda jedna lektura była trafem w dziesiątkę. Podróżniczych pozycji na rynku nie brakuje; analizując tylko tegoroczną jesień, premierę miało co najmniej kilkanaście ciekawych propozycji. Z własnego doświadczenia mogę polecić Busem przez Świat – Australia za 8 dolarów. Książka, którą czyta się w dwa dni; bynajmniej nie dlatego, że jest krótka. Jest po prostu niesamowicie wciągająca, podobnie zresztą, jak dwie poprzednie książki z tej serii.

Mój absolutny hit, to książka, którą dostałam na tegoroczne urodziny. The Big Trip wydawnictwa Lonely Planet. Grubaśna księga, określona jako Your ultimate guide to gap years and overseas adventures. Ponad trzysta stron praktycznych rad na każdy temat, który należy przeanalizować przed dłuższą podróżą. Książka dzieli się na cztery części:

- Travel smarts, czyli wszelkie formalności: ubezpieczenia, wydatki, zdrowie i bezpieczeństwo, wizy i tak dalej
- Tailoring your trip, czyli z kim jechać, czym jechać, gdzie spać, gdzie pracować w drodze, wolontariaty
- Where to go, czyli opis wszystkich (SERIO) destynacji na świecie
- Directories, czyli lista przydatnych stron Internetowych.

Wiem, że może brzmi to z jednej strony średnio zachęcająco; tym bardziej, jeśli nie jest się fanem przewodnikowo pisanych lektur. Ale możecie mi wierzyć, że ta książka jest FANTASTYCZNA w pełnym tego słowa znaczeniu. Już nawet pomijając superpraktyczne rady na każdy temat - jest po prostu napisana lekkim i przyjemnym językiem, a autorzy zdecydowanie mieli poczucie humoru. W efekcie czytając ją śmieję się co chwilę w głos, a ludzie obserwujący mnie wtedy z boku muszą mieć równą bekę.

Moją kolejną propozycją jest przewodnik po miejscu, w które wiesz, że Twój znajomy/znajoma od dawna chce się wybrać. Mam wrażenie, że to nieco kontrowersyjna kwestia. Sama do niedawna byłam raczej przeciwniczką przewodników niż ich fanką. Nie lubię za bardzo planować wyjazdów; miałam wrażenie, że przewodniki ograniczają kreatywność. Jednak przed wyjazdem na Islandię przekonałam się do nich. Są super alternatywą, gdy wyjeżdżasz gdzieś na krótko, a chcesz zobaczyć jak najwięcej. No i czytanie przed wyjazdem przewodnika po danym miejscu czy kraju jest świetnym sposobem, żeby do tego wyjazdu pozytywnie się nastawić! (no i nie ukrywajmy, często chodzi o oglądanie ładnych zdjęć)



RĘCZNIK PODRÓŻNY

W poście o tym, jak się spakować, wspominałam już o fantastycznych ręcznikach z mikrofibry. Kupić je można na pewno w Decathlonie, choć być może gdzie indziej również. I może opcja dostania w prezencie ręcznika nie wydaje się wybitnie ciekawa, a one same w sobie nie są specjalnie piękne… ale ich funkcja praktyczna szybko zrównoważy estetyczne braki! Mojego używam od jakichś trzech lat (a śladów użytkowania praktycznie na nim nie ma!) i nie wyobrażam sobie już wyjazdów gdziekolwiek z normalnym, grubym i zajmującym pół plecaka ręcznikiem. Absolutnie warto zainwestować, a już na pewno sprezentować!


SCYZORYK

To rzecz, która przydaje się zawsze – nie ma co do tego wątpliwości. A już w ogóle świetnym wynalazkiem jest scyzoryk z krótką wersją łyżki i widelca, które można do niego przyczepić. Testowałam i mogę szczerze polecić (co prawda, łyżkę i widelec udało mi się pewnego razu zgubić, ale scyzoryk wciąż sprawuje się świetnie!). Z dobrym scyzorykiem ciężko jest gdziekolwiek zginąć.


KUBEK

Ale nie taki zwykły ze sklepu Wszystko za 4,50 zł. Kubek wyjazdowy – czyli najlepiej metalowy i poręczny. Jednak nie musi to być wcale zwykły garnuszkopodobny wyrób w kolorze blachy. Wybór jest naprawdę ogromny – ja mam na przykład błękitny w Muminki. Łatwo przyczepić go do troków od plecaka, na pewno nie zbije się przy upadku z wysokości, da się w nim zjeść obiad, jest wygodny i bardzo praktyczny.


NERKA

Są osoby które ich nie lubią, ale są też takie, które nie wyobrażają sobie podróży bez wygodnej nerki przypiętej w pasie. Pamiętam, że gdy kupowałam moją, chyba przez tydzień scrollowałam niekończące się oferty na stronach internetowych. Wybór jest OGROMNY. Wzory, kolory, kształty, rozmiary. Z jedną kieszenią, z kilkoma kieszeniami. W Internecie można kupić nerkę dostosowaną w stu procentach do potrzeb noszącego.


POWERBANK

Troszkę oklepana propozycja, ale jednak wciąż praktyczna. W podróży powerbank bywa zbawieniem; szczególnie, gdy przez kilka dni jest się z dala od cywilizacji, a wypadałoby wysłać rodzinie smsa z informacją, że wszystko w porządku. Wiem co mówię; zdarzało mi się przez kilka dni pod rząd podróżować z baterią naładowaną na 6%, gdzie jedyną opcją podratowania jej były złapane na stopa samochody; o ile oczywiście kierowca posiadał przełączkę do zapalniczki. Powerbank, nawet najmniejszy, potrafi uratować tyłek podczas wyjazdu.


MAPA DO KOLOROWANIA

W zeszłe Mikołajki dostałam suuuuuper prezent! Długą tubę, w której mieściły się dwie ogromne mapy – Europy i świata. Obie białe, czekające na pokolorowanie wedle fantazji (na szczęście dostałam też do nich zestaw farb). Daję słowo – do świąt Bożego Narodzenia niemal każdy wieczór spędzałam leżąc na podłodze z wystawionym językiem i malując mapy. Za każdym razem stan parkietui i moich rąk prosił później o wybaczenie, ale frajdy było co nie miara. Tak więc jeśli Twój podróżujący przyjaciel ma w sobie pierwiastek z artysty, ma osiem lat lub po prostu nie jest zbyt poważnym człowiekiem, taki prezent na pewno go ucieszy!
(z tego co mi wiadomo, w zeszłym roku mapy można było kupić w dwupaku w Saturnie)




Macie jakieś prezentowe propozycje od siebie? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz