piątek, 10 czerwca 2016

[70] Chcę podróżować jak biedak

luksusowy apartament w naczepie tira

A nie lepiej by ci było wziąć jakiś autobus/przeżałować tę kasę na hostel zamiast spać w krzakach/tłuc się stopem?

To takie retoryczne pytania, które uwielbiam. Nie wypracowałam jeszcze na nie odpowiedzi. Bo jaka mogłaby być?
Tak, pewnie lepiej.
Masz rację.
Niemądra ja, znowu na to nie wpadłam.

Tylko że tak prawdę mówiąc, w kłamaniu jestem ostatnią sierotą.


 Leżałyśmy sobie ostatnio z M. w słońcu. Bez muzyki, z piwem opartym o brzuch. Z długimi chwilami ciszy, przerywanymi rozmowami o byciu dorosłym (fuj!), o podejmowaniu decyzji (fuj x2) i o innych pseudopatetycznych rzeczach.

- Ej bo wiesz – przerwała ciszę M. – Ja to bym w życiu chciała jeszcze trochę popodróżować jak biedak. Jak będę duża to jeszcze będę miała okazję jeździć jak człowiek.

Trafiła w punkt.

Chciałabym jeszcze trochę w życiu popodróżować jak biedak.
Chciałabym trochę zbyt często się martwić, czy uda się znaleźć fajne miejsce do rozbicia się na noc.
Z kolei wieczorami  chciałabym bywać tak zmęczona, by było mi obojętne gdzie zasypiam.
Chciałabym, żeby bułka z kabanosem na obiad była najpyszniejszym posiłkiem na świecie.
Chciałabym psioczyć na plecak, który prawie za każdym razem jest dwa razy większy ode mnie.
Chciałabym przeskakiwać z nim czasem płoty, dziurawe ogrodzenia i barierki przy autostradzie.
Chciałabym z braku laku myć się w umywalkach na obskurnych dworcowych ubikacjach.
Nie wierzę, że to piszę, ale nawet pęcherze na stopach po kilku dniach zwiedzania ze sporym obciążeniem bym chciała. (czekam na dzień, w którym serdecznie pożałuję tych słów)

Wiecie czemu?
Bo lubię sobie czasami pokazać, że dam radę.
Lubię mieć satysfakcję.
Lubię raz na jakiś czas przewrócić oczami i powiedzieć sobie:  a ty jak zwykle, więcej szczęścia niż rozumu.
A najbardziej z tego wszystkiego lubię tę bułkę z kabanosem, która po całym dniu smakuje jak pełnia szczęścia.


Tego uczy mnie podróżowanie jak biedak. Nie chodzi tu stricte o oszczędzanie pieniędzy. Każdy wyjazd wiąże się z kosztami i mam tego pełną świadomość. Jednak – jakkolwiek mdło, podniośle i nieprawdziwie to zabrzmi – uważam, że bycie wyjazdową cebulą jest o wiele bardziej wartościową lekcją niż wakacje all inclusive.

Dzięki spaniu w krzakach czy na plaży widziałam najpiękniejsze wschody i zachody słońca.
Dzięki nocom spędzonym na łonie natury mogłam obserwować letnie spadając e gwiazdy w pięknych miejscach, a poranki, choć wczesne, zawsze były długie.
Dzięki spaniu na dworcach wstawałam obolała, za to z radosnym nuceniem słów sypiam na dworcu, co w sytuacjach skrajnego wyczerpania bywało nawet śmieszne i podnoszące na duchu. A później jadłam śniadanie z widokiem na budzące się do życia miasto.
Dzięki myciu się w butelce wody mogłam pochwalić sama siebie za bycie mistrzem w oszczędzaniu wody. Dzięki myciu się w umywalce bywałam dumna z tego w jak dużym stopniu jestem w stanie wygiąć nogę pod dziwnym kątem, by wpakować stopę pod kran. (a to przecież bardzo przydatny życiowy skill!)
Dzięki długim godzinom spędzonym na poboczu z wyciągniętym kciukiem trenowałam pamięć, śpiewając wszystkie piosenki jakie przychodziły mi do głowy.
Dzięki plecakowi doceniałam chwile, w których mogłam go zdjąć.
Dzięki pęcherzom… Cóż. Powiedzmy, że celebrowałam momenty, w których nie musiałam iść. Nauczyłam się również, że w razie potrzeby poradzę sobie z nimi nawet w nocy, po ciemku, w namiocie, mając do dyspozycji korkociąg, igłę oraz nawilżane chusteczki. (czy mogę wpisać to osiągnięcie do CV?)

A po powrocie na nowo doceniałam własne łóżko, prysznic i brak konieczności prania rzeczy ręcznie.



 wschód słońca nad Balatonem


romantyczne śniadanie na schodach przy dworcu w Wenecji

 Nie uważam, że odrobina luksusu w podróży jest zła. Też go czasami lubię. Jednak z ręką na sercu przyznam, że jak dotąd żadna kawa nie smakowała mi w takim stopniu jak te oferowane przez kierowców lub zrobione na szybko przy namiocie.
Lubię takie podróże. Kwestia oszczędności jest w tym przypadku przede wszystkim skutkiem ubocznym.

Chciałabym jeszcze trochę w życiu popodróżować jak biedak. Niekoniecznie w skarpetkach do sandałów i z torbą kanapek z jajkiem i kiełbasą w dusznym autobusie. Chciałabym zwiedzić świat z uśmiechem, przyjaciółmi, zaradnością i minimalizmem. Chciałabym, żeby podczas podróży do szczęścia wystarczało mi tyle, ile udźwignę na plecach.

No i jeszcze z pasztetem, bo jest spoko.
 dzielny pasztet na Preikestolen
wschód słońca w czarnogórskim Barze,
obserwowany z luksusowego apartamentu sypialnego
na przystanku autobusowym



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz