czwartek, 26 marca 2015

[40] Czy rytuały ratują życie (w podróży)?


Lubimy ostatnio ze współlokatorką pić kawę w oknie. Otwieramy je na oścież, włazimy na (nie do końca czysty) parapet i z półlitrowymi kubkami w dłoniach rozmawiamy, machając nogami z trzeciego piętra do sąsiadów. Pierwszy raz zrobiłyśmy tak przypadkiem; ot „chodź, wypijemy dzisiaj kawę na parapecie”. Spodobało nam się i weszło w życie pod hasłem rytuału.

Dam sobie uciąć dreda, że każdy w mniejszym bądź większym stopniu podróżujący człowiek ma swoje własne, czasem nieco sentymentalne rytuały. Może i nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Jaki w tym sens? Przecież podróż ma być chwilowym oderwaniem od rutyny, od schematu zwykłego dnia, kiedy wszystko kręci się wokół pracy/uczelni, obiadu, zakupów na jutro i zapłaceniu rachunków za prąd. Fajnie znaleźć chwilę na miły rytuał w ciągu dnia powszedniego, ot żeby oderwać się na moment od myślenia o przyziemnych rzeczach i sprawach, które trzeba załatwić. No ale podróż już w swojej definicji zawiera ciąg właśnie takich chwil, które nie zdarzają się codziennie. Po co je więc regulować powtarzaną czynnością?
Człowiek ma zaprogramowane gdzieś z tyłu głowy umiłowanie do porządku. Tak, pisze to osoba, która nie potrafi podejmować decyzji, a ostateczny plan klaruje jej się pięć minut przed startem. Mimo wszystko lubimy porządek i choć fajnie czasem nie wiedzieć do końca co zdarzy się za chwilę, na dłuższą metę jest to wykańczające. Właśnie dlatego potrzebne są rytuały.

Mój najważniejszy rytuał to bułka z pasztetem za każdym razem, kiedy jestem w górach. Choć normalnie fanką pasztetu nie jestem, na szczycie, po kilku godzinach marszu i z cudnymi widokami w dole smakuje mi wybornie. Koniecznie ze zwykłą kajzerką.
Z uporem maniaka zawsze pozuję do zdjęć w pięknych miejscach, koniecznie stojąc tyłem do aparatu. Taki głupawy zwyczaj; z każdego wyjazdu mam chociaż jedną taką pamiątkę.
Nie jestem pewna, czy rytuałem mogę nazwać zamiłowanie do tych samych piosenek w tych samych momentach podróży. Zawsze na przykład po dłuższym czasie stania na wylotówce wyję w niebogłosy „Speeeeeeedy Gonzaaaaaaaleeees”, znając trzy wersy tekstu. Tradycyjnie też kiedy nikt nie chce się nam zatrzymać, wyciągamy połowę rzeczy z plecaka. Prawo Murphy’ego działa – zawsze ktoś staje przy nas, gdy mamy najwięcej bagażu do zbierania z ulicy.
Za każdym razem jadąc tirem wypytuję kierowcę o jego tryb pracy, trasy, wszystko. Może trochę podświadomie, jednak stało się to stałym punktem programu.
Ważnym rytuałem wyjazdowym jest dla mnie wieczorny moment, kiedy siedząc w namiocie/przy ognisku/na plaży/w rowie przy autostradzie i już prawie szykując się do spania otwieramy ze współtowarzyszami wino (często widelcem bądź scyzorykiem) lub coś równie pysznego i zastanawiamy się co fajnego wydarzy się jutro.
Obowiązkiem jest gorąca herbata w ohydnym i zużytym blaszanym kubku turystycznym przy ognisku rozpalonym przy górskim schronisku w nocy, z dala od wszystkiego. Nawet kiedy wcale nie jestem zziębnięta.

Nie uwierzę nikomu, kto będzie szedł w zaparte, że rytuały w podróży to przeżytek. Zgodzę się natomiast z tym, że należy je co jakiś czas wymieniać i odświeżać. Nic co jest powtarzane OD ZAWSZE i NA ZAWSZE nie będzie budzić za każdym razem tego samego miłego dreszczyku emocji; nieważne czy jest to kawa na parapecie czy kąpiel o świcie w oceanie. Jednak tak jak każda dusza towarzystwa potrzebuje czasem chwili tylko dla siebie, podobnie każdy łowca przygód potrzebuje stałego punktu programu, który uspokoi trochę jego umysł i sprowadzi na ziemię emocje. Mimo że to o nie przecież właśnie w tym całym cyrku chodzi – byle więcej, byle ciekawiej, byle mniej znane i wciąż nowe. Ale co utrwali wspomnienia w tak fajny sposób jak rytuał? Co spowoduje, że na widok pasztetu pieczarkowego na półce w sklepie uśmiechniesz się sam do siebie, bo w głowie otworzy się szuflada z napisem „lato góry wakacje beztroska”?


Z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że rytuały ratują mój tyłek w podróży. A szczególnie wtedy, kiedy mi jej brakuje.


1 komentarz:

  1. ciekawy wpis :)


    oooojjj, a takie siedzenie w oknie z kubkiem... coś CU DO WNE GO!

    OdpowiedzUsuń